Wstajemy wcześnie i lecimy na 45 minut pobiegać po okolicy. Jest okazja zobaczyć dziobaka, podobno są rano w stawie przy kempingu. Oczywiście nic nie zobaczyliśmy, jakoś nie mamy szczęścia do tego zwierzaka, a polujemy na niego od dwóch lat! Biegniemy więc dalej, zwiedzając centrum miasteczka. Całkiem fajne, trochę takiego klimatu jak miasteczko z westernów. Niska zabudowa, jedna główna ulica na której jest wszystko.
Ruszamy po śniadaniu, pierwszy przystanek to plantacja orzeszków. Na miejscu sprzedają orzeszki w każdej możliwej postaci. Kupujemy masło orzechowe, bo to ważny element diety biegacza. Je się go bardzo mało, ale w minimalnych ilościach jest to bardzo zdrowy i potrzebny produkt.
Plantacja orzeszków
Najciekawszy punkt dzisiejszego dnia to plantacja kawy Jaquest. Właściciel ma nawet małe samoloty (ultralight) i można zwiedzać plantację z powietrza. My wybieramy wariant naziemny...
Samochody i autobusy na lewo, samoloty na prawo
Oglądamy pola z kawą. To okres zakwitania kwiatów, trwa tylko 3 dni. Właściwe owoce zawiązują się za kilka miesięcy. Cały proces robienia kawy jest dość skomplikowany. Po pierwsze trzeba tą kawę zebrać. Oglądamy pierwszy australijski kombajn do zbioru kawy.
Kombajn do zbioru kawy
Potem należy uzyskać zielone owoce. Nie jest łątwo, bo owoc zawiera aż 3 skórki, które trzeba oddzielić. Kawę trzeba wstępnie oczyścić, namoczyć, odseparować, wysuszyć. Wszystko po to aby uzyskać worki z zielonymi ziarnami kawy. Takie ziarna można przechowywać kilka lat, proces wypalania przeprowadza się przed samym użyciem kawy, po wypaleniu zapach kawy szybko wietrzeje.
Plantacje zwiedzamy mikrobusem, potem film i darmowa degustacja. Oprócz wyśmienitej kawy próbujemy też likerów kawowych, ekstraktowanych z ziaren kawy w okolicznej destylarni.
Przejazd po plantacji
Poproszę 2x capucino
Fachowa literatura "podstawowe problemy przy robieniu kawy espresso"
Kopce termitów
Niestety czs się kończy, wracamy do Cairns, oddajemy kampera i żegnamy z Agnieszką i Marcinem. Oni lecą jutro rano, przed nimi dwa tygodnie na wsypach Vanuatu. Nasze wakacje się kończą, jeszcze dzisiaj lecimy do Sydney a jutro w podróż powrtoną do Poznania.
Do Sydney lecieliśmy z przesiadką w Brisbane i trochę stresu nas to kosztowało. Coś się stało na przesiadkowym lotnisku w Brisbane (awaria jednego z pasów startowych bądź awaryjne lądowanie samolotu, które uszkodziło pas startowy), w każdym razie przez 40 minut krążyliśmy nad lotniskiem, nie mogąc wylądować. Na przesiadkę mieliśmy tylko godzinę i zaczęliśmy się obawiać czy zdążymy. Na szczęście wszystkie loty były opóźnione, więc ten drugi do Sydney też i spokojnie na niego zdązyliśmy, a co najważniejsze nasz bagaż też zdążył.