Wszystko co dobre się kończy. Biegniemy rano na pożegnanie Samoa, wysyłamy kartki do znajomych i jedziemy na lotnisko. Załatwiliśmy odbiór samochodu na lotnisku, więc nie musimy brać taksówki. W sumie to nawet nie umówiłem się z panem z wypożyczalni w żadnym konkretnym miejscu na lotnisku, ale przecież jest maluteńkie i faktycznie znalazł nas jak tylko zaparkowaliśmy.
Lecimy do Australii
Lecieliśmy w ciągu dnia, obserwując bezkres oceanu pod nami. Co godzinę/dwie przesuwała się pod samolotem jakaś malutka wyspa a tak niekończący się błękit. W Sydney wylądowaliśmy około 16:00 lokalnego czasu, przetranferowaliśmy do hotelu i cieszyliśmy oczy widokiem zza okna - widok na zatokę ze słynnym mostem.
Widok z pokoju hotelowego
Kolejny dzień także transferowy. O 11:40 polecieliśmy na północno-zachodnią część Australii, do tropikalnej miejscowości Cairns. Byliśmy już tutaj 2 lata temu, ale właśnie 40 km na północ od tej miejscowości za 4 dni będzie całkowite zaćmienie słońca.
Sydney z lotu ptaka
Plan napięty. Lądujemy, odbieramy bagaże, wsiadamy do taksówki. Monika wysiada w supermarkecie z gotową listą zakupów na kolejne 4 dni, ja jadę dalej, odebrać zarezerwowany kamper (samochód mieszkalny). Spieszymy się, bo za dwie godziny lądują nasi przyjaciele z Polski - Agnieszka i Marcin, z którymi będziemy podróżowali przez kolejene 5 dni.
Lądowanie w Cairns, widać nadmorskie wille w Port Douglas
Zakupy idą sprawnie, znamy już lokalne marki i prościej jest nam kupować. Samochód okazał się ogromny! Ma 6,8 m długości i ponad 3 m wysokości. To jeżdżący hotel na kółkach. Mamy 2 wielkie podwójne łóżka, toaletę, kuchenkę na 4 palniki z okapem, telewizor i składaną antenę na dachu, klimatyzację i wiele innych udogodnień.
Odbieramy Agę i Marcina i pędziemy jak najdalej od miasta, chcemy zdążyć przed zachodem słońca bo po zmierzchu się po Australii nie jeździ. Znajdujemy rzutem na taśmę nocleg na kempingu w Parku Narodowym Crater Lakes - przy jeziorze Eacham i zmęczeni idziemy spać.