Kamper spisuje się znakomicie, spało się świetnie! Mamy dużą kuchnię, lodówkę załadowaną "pod korek" i nareszcie możemy zrobić prawdziwe śniadanie. Owoce tropikalne były może i przyjemne, ale po dwóch tygodniach marzyliśmy o kanapce z szyneczką, warzywach, kawce itp. Po złożeniu tylnego łóżka tył kampera zmienia się w jadalnie, ze stołem i miejscem przy nim dla 4-5 osób. Kuchnia wyposażona jest w toster, czajnik elektryczny (a także gazowy, gdybyśmy nie spali w miejscu gdzie można podłączyć się pod zasilanie zewnętrzne) a nawet zaparzacz do kawy/herbaty. Śniadanie jemy królewskie.
Przed zaćmieniem mamy 2 dni na pokręcenie się po okolicy. Nie chcemy odjeżdżać za daleko od linii zaćmienia, aby nei spędzać za dużo czasu w samochodzie. Wybieramy okoliczne atrakcje, stan Queensland, w którym jesteśmy, aż roi się od parków narodowych.
Pogoda nie rozpieszcza, rano mocno padało, musieliśmy zrezygnować z biegania. Wjechaliśmy wczoraj na ponad 700 m.n.p.m i jest przyjemnie chłodno. Dobrze, bo tropikalnego upału przy wilgotności 100% trochę się obawialiśmy. Tylko ten deszcz! Za dwa dni zaćmienie, oby pogoda dopisała...
Trzeba się trochę poruszać. Blisko nas znajduje się jezioro Barrine, dookoła którego biegnie szlak turystyczny. Kółko ma 5 km długości i biegnie przez las tropikalny "Wet Tropic", który znajduje się na liście Unesco. Występuję strusiopodobne zwierzęta cassowary, dzrzewne kangury oraz 180 gatunków ptaków!
Ruszmay w trasę. Wrażenia niesamowite. Ptaki i zwierzęta wręcz przekrzykują się na wzajem, cały las jest bardzo głośny. Jest wilgotno, rosną super rośliny, jest mega zielono. Tak nam się podoba, że trasę 5 km robimy prawie 2 godziny. Spotkaliśmy cassowary (chyba...) i mnóstwo ptaków. Nie udało się zobaczyć ametystowego pytona, ale może nawet i dobrze.
Szlak wokół jeziora Barrine
Paprotka drzewna
Domek na kółkach
W miasteczko Yungaburra zatrzymujemy się przy strumyku, w którym często udaje się zobaczyć dziobaka. To dziwne zwierze, ni to ryba nic to płaz, ni to ssak, można zobaczyć tylko w Australii i polujemy na niego już od dwóch lat. Jest bardzo płochliwy i do oglądania zbudowano nawet specjalne miejsce, z otworami na twarz, aby nie straszyć zwierząt. Niestety znowu klapa, dziobaka nie było, spotkaliśmy tylko żółwia. Na otarcie łez zatrzymujemy się na kawkę w uroczej kafejce.
Kolejny przystanek to drzewo figowe. Figa to pasożyt, którego nasiona przynosi wiatr albo ptaki. Zaczyna rosnąć na drzewie-dawcy, spuszczając korzeń w dół. Kiedy korzeń dostanie się do ziemii, figa zaczyna ostro rosnąć, oplatając drzewo-dawcę. Czasami rośnie tak intensywnie, że drzewo-dawca przewraca się a nawet obumiera i pozostaje tylko spląta struktura oplatająca. Jeden z takich przypadków oglądamy właśnie pod Yungaburra. Wieeeelgachna ta figa!
Figowiec
Kolejną atrakcją jest winiarnia. Winogrona w tym klimacie nie rosną, ale mango jest wszędzie. Lokalesi nauczyli się robić z tego całkiem dobre wino oraz likiery. Wino występuje w wersji wytrawnej, półwytrawnej, słodkiej oraz porto. Po degustacji decydujemy się na półwytrawne, najfaniej czuć w nim aromat mango. Będzie w sam raz na wieczór.
Wina z mango
Nie mamy rezerwacji na kempingu, jedziemy więc w kierunku wybrzeża, szukając miejsca jak najbliżej centralnej linii zaćmienia. Zaczęło konkretnie już padać. Na pierwszy strzał idzie plaża Newell, gdzie znajduje się mały kemping. Udało się! Na razie dostaliśmy miejsce na jedną noc, ale już po chwili ktoś zadzwonił, że rezygnuje i dostaliśmy miejsce też na drugą noc. Zaćmienie jest ok 6:30 rano, słońce będzie jeszcze nisko nad horyzontem, nie chcemy żadnej przeszkody przed nami, stąd wybór wschodniej plaży.
Wieczorem pyszny obiad, gotowany w kamperze z australijskim winem oczywiście.