Jak przystało na kraj bardzo, bardzo religijny, Niedziela jest święta. Tego dnia nawet restauracje są zamknięte, tylko nieliczne otwiera się dla turystów. Lokale od rana pichcą jakieś dziwne jedzenie, idą do kościoła, potem obiadają się do nieprzytomności i idą spać. Niby atrakcje turystyczne są otwarte, ale uprasza się o ciszę i spokój.
Równie święte na Samoa jest jedzenie. Je się dużo i bardzo niezdrowo. W Niedzielę od rana przygotowuje się Umu. Jest to potrawa skłądająca się z róznych dziwnych warzywek oraz pieczonego prosiaka. Prosiak nie może być ani mały, ani duży, taki średni, zawija się go w jeszcze bardziej dziwne liście i piecze pół dnia. Nie udało nam się trafić na prawdziwe Umu ale raczej z tego się cieszymy. Widząc tyle biegających prosiaków jakoś nie mamy ochoty na ich jedzenie...
Rezygnujemy ze zwiedzania i też robimy sobie Niedzielę. Dzień spędzamy głównie w basenie z przerywnikami na wypad do oceanu. Jest czas nareszcie nadgonić relację. Porobiliśmy jeszcze trochę zdjęć hotelu.
Ocean View room - nasz domek
Widoczki z restauracji
Zatoka hotelowa, z prawej strony domek dla nowożeńców
Domek dla nowożeńców
Relaks na basenie, zaszeleliśmy i zamówiliśmy drinki